Niniejszy
artykuł jest odpowiedzią na pytanie Czytelnika na temat słów Pana
Jezusa mówiących o tym, aby całe swoje mienie sprzedać, a uzyskane pieniądze rozdać
potrzebującym i zaufać Panu Bogu. Zapraszam do lektury i
podzielenia się swoją opinią w komentarzach.
Zadane
pytanie:
Chciałbym
się zapytać jak powinniśmy rozumieć fragment ewangelii Łk 12,
31-34. Kiedy czytam wyjaśnienia do tego tekstu, często się
spotykam z wyjaśnieniami typu „Jezusowi nie chodzi o to, żeby
rozdawać pieniądze. Należy mniej zwracać uwagi na dobra
doczesne”. Tylko w tym tkwi problem, że jest to dla mnie
nieprzekonujące. Jezus przecież mówi wprost, aby rozdać majątek
i dać jałmużnę.
A oto sam cytat:
Starajcie
się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy będą wam dodane. Nie bój
się mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam
królestwo. Sprzedajcie wasze mienie i dajcie jałmużnę! Sprawcie
sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie,
gdzie złodziej się nie dostaje ani mól nie niszczy. Bo gdzie jest
skarb wasz, tam będzie i serce wasze.
Odpowiedź:
Problem
zamożności w wierze chrześcijańskiej jest często poruszany, i to
już począwszy od pierwszych chrześcijan. Czytamy w Dziejach
Apostolskich przecież, że wyprzedawali oni swoje majątki, a
uzyskane pieniądze zanosili do starszych na zbożne cele. Tworzyła
się w ten sposób jakby komuna, społeczność, która idealnie
wpisuje się w naukę Pisma świętego: „Nie chodzi o to, aby dać
komuś i samemu zostać biednym, ale o to, aby między wami była
równość” (czyli, aby każdy miał tyle samo – ten, który ma
więcej niech się podzieli z tym, który ma mniej).
Znamy też
wiele wypowiedzi samego Chrystusa, w których wypowiada np. pogląd,
że „prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty
wejdzie do królestwa bożego”. Z wypowiedzi Jezusa nie wynika
nigdzie, że osoby bogate nie mogą być zbawione, wskazuje On
bardziej na wymiar duchowy. Taka jest po prostu natura ludzka, że
łatwo się przyzwyczaja do luksusu, do dobrego, i opływanie w
bogactwie – z duchowego punktu widzenia – bardziej jest
przeszkodą niż pomocą, nawet jeśliby osoba zamożna co miesiąc
wydawała 10.000 zł na jałmużnę, bo jeśli zarabia 30.000 zł
miesięcznie, to niewiele to wpłynie na jej życie. O wiele większą
duchową wartość ma czyn osoby, która zarabia 1.500 zł i z
dobrego serca da osobie potrzebującej 300 zł, bo ona brak 300 zł w
domowym budżecie odczuje. W ten oto sposób przywołaliśmy temat
„wdowiego groszu” opisanego w Piśmie świętym.
Proszę
zauważyć, że z duchowego punktu widzenia, albo nawet z pozycji
miłości chrześcijańskiej, chrześcijanin nie może być bogaty.
Wróćmy do naszej osoby zarabiającej 30.000 zł miesięcznie. Chcąc
być dobrym chrześcijaninem, ustaliła sobie, że 1/3 swoich
dochodów, czyli właśnie 10.000 zł będzie przeznaczać na cele
charytatywne. A co się stanie, gdy wyda już całą kwotę, a spotka
na swej drodze osobę potrzebującą? Oddali ją bez jałmużny,
mówiąc, że wszystkie pieniądze na ten cel już wydała? Miłość
chrześcijańska nie pozwoli na to. W ten oto sposób zacznie dawać
więcej, niż sobie zamierzyła, bo zawsze znajdzie się ktoś
potrzebujący... Czy może ona postąpić inaczej? Nie, bo jak jest
napisane: „kto może pomóc, a nie pomaga, grzeszy”, a ona może
pomóc, bo nie potrzebuje tych całych 20.000, które zostały na
życie.
Możemy w tym
momencie przytoczyć przykład naszego wielkiego króla Jana III
Sobieskiego, który będąc osobą bardzo bogatą, jeszcze jak był
hetmanem, a później marszałkiem, cały swój majątek w sumie
stracił na obronę ojczyzny, bo król tylko obiecywał, że da
pieniądze na wojsko, ale nie dawał. Sobieski finansował więc
armię ze swoich pieniędzy, co rusz wyprzedając się, najpierw z
posiadłości, a gdy te się skończyły, z kosztowności, a później
nawet z drogich strojów.
Jaka była
jego mentalna postawa na to wszystko? Odpowiadając jego słowami:
„Bóg dał, Bóg wziął”. Kończąc ten przykład, powiemy
tylko, że Jan III Sobieski nigdy tych swoich pieniędzy od króla
nie odzyskał. Zainteresowanych tym tematem odsyłam do mojego
artykułu pt. „Jan III Sobieski, czyli poświęcenie dla Polski”.
Przedstawiony
powyżej przykład doskonale ukazuje postawę chrześcijańską w
zetknięciu z osobą potrzebującą – jeśli ktoś potrzebuje
pomocy, w miarę swoich możliwości pomagamy, bo tak mówi nasza
miłość. W ten oto sposób możemy zdefiniować miłość
chrześcijańską: „Miłość jest to umiejętność podzielenia
się z drugim człowiekiem kromką chleba, choćby się ją miało
tylko jedną, i była najmniejsza”.
Analizując
miłość i postawę chrześcijańską, dojdziemy do logicznego
wniosku, że bogaty chrześcijanin długo bogaty nie będzie, bo nie
będzie miał sumienia przejść obojętnie obok osoby w potrzebie.
Tak zwana „dobroczynność” niewiele ma wspólnego z miłością
chrześcijańską, bo ktoś, kto dzieli swoje dochody na „to dla
mnie – to dla biednych” kieruje się miłością własną, która
ustala, jaką część z tych dochodów dać dla potrzebujących, aby
poczuć się dobrze. Przechodzimy tym samym do duchowego wymiaru
wiary chrześcijańskiej.
Problem ze
zrozumieniem właściwej postawy chrześcijańskiej bierze się stąd,
że wiara chrześcijańska wymaga rozwiniętej duchowości, a o tą w
naszych czasach jeszcze trudniej niż o samą wiarę. Nie bez
znaczenia ma też wpływ egoistyczna mentalność współczesnego
świata, wszędobylska infekcja świadomości, czyli „ja” –
przede wszystkim liczę się ja, potem dopiero inni. Koncepcja
ziemskiego życia i wiary jawi się jako życie w zdrowiu, szczęściu
i bogactwie, a w razie czego jest Bóg, który nam pomoże. Jeśli
zwracamy się do Boga to właśnie w tym celu, aby zapewnił nam
szczęście i powodzenie w życiu, a przecież Pan Bóg nie jest
dżinem w butelce, który ma spełniać nasze życzenia...
Pan Bóg jest
żywą istotą, która odczuwa dokładnie tak samo, jak my, a
podstawą naszego życia i wiary ma być bliskość z Panem Bogiem.
Dlatego mówimy o martwej lub żywej wierze. Argumentem za taką
wiarą są słowa samego Boga z różnych objawień:
„Uczyniłem
was na swój obraz i podobieństwo, abyście nie widzieli we Mnie nic
niezrozumiałego. Wiedzcie więc, że Moje serce jest tak samo czułe,
jak wasze, a wasze, jak Moje”
„Każdego
dnia kochaj Mnie coraz bardziej...”
Wracając do
fragmentu Ewangelii Łukasza zawartego w pytaniu Czytelnika, Jezus
właśnie nawołuje, aby nie tracić czasu na zdobywanie bogactwa czy
innych przyziemnych wartości (sława, władza itp.), bo nic z tego,
co tutaj na ziemi zgromadzimy, nie zabierzemy ze sobą do życia
wiecznego. Tak jak nadzy przyszliśmy na ten świat, tak i nadzy z
niego wyjdziemy. Choćbyśmy mieli w posiadaniu cały świat,
wszystko to przy śmierci zostawimy, nic ze sobą nie zabierzemy.
Jaka jest
odpowiedź Pana Jezusa na ten materialny wymiar ziemskiego życia?
Ano taka: Nawiąż bliskość z Moim Ojcem, a znajdziesz skarb, który
nie przeminie, i choćbyś był najbiedniejszym finansowo człowiekiem
na ziemi, będziesz najbogatszy i najszczęśliwszy duchowo.
Dlaczego? Ci, którzy kochają żonę, męża, dziewczynę, chłopaka
wiedzą: nieważne gdzie i w jakich warunkach, najważniejsze, aby
być z tobą...
Bliskość z
Panem Bogiem jest tak wspaniała, że bez żadnej przesady można ją
nazwać skarbem, jak czytamy w porównaniu, że królestwo boże jest
jak skarb lub najcenniejsza perła – kto je znajdzie, sprzeda
wszystko, co ma, aby tylko mieć je przy sobie. Pieniądze, władza,
sława i dziesiątki innych ziemskich obiektów pożądania przestają
mieć znaczenie, bo nie dają już takiej satysfakcji, jak realna
bliskość z Panem Bogiem. To z niej bowiem doświadczamy słodkości
duchowe, które dają nam taką moc i satysfakcję, że ziemskie
przyjemności nie są w stanie się ostać. Coraz bardziej ogałacamy
się więc ze wszystkiego, co nie jest Bogiem, podobnie jak dziecko,
które wyrzuca do kosza zabawki, które mu się już znudziły.
Z bliskości z
Panem Bogiem wypływa też najczystsze źródło Miłości, z którego
zaczynamy korzystać – zanurzeni bowiem w Niej zaczynamy emanować
tą Miłością, a emanacja ta to właśnie miłość chrześcijańska,
miłość, która stawia nas nie na pierwszym miejscu jak miłość
własna, ale na miejscu ostatnim, bo najważniejszy dla nas jest Pan
Bóg, potem inni ludzie (wszyscy bez wyjątku), a na końcu dopiero
ważne jest nasze dobro. Tak działa po prostu miłość. To, co
odczuwamy wobec jednej osoby (żony, męża), w miłości
chrześcijańskiej odczuwamy wobec wszystkich ludzi, choć oczywiście
bez sfery seksualnej.
Nie dziwi
więc, że w powyższym ujęciu chrześcijanin nie może być długo
bogaty, bo pieniądze niewiele dla niego znaczą (większą dla niego
wartość ma bliskość z Panem Bogiem), więc lekką ręką
rozporządza nimi, wspierając potrzebujących, bo jego miłość nie
może znieść, że ktoś cierpi lub z jakiegoś powodu jest tej
osobie źle. Zrobi wszystko, nawet kosztem swojego dobra.
To właśnie
jest skarb, jakiego Pan Bóg w nas szuka: pełne oddanie i
poświęcenie, wszystko przez miłość i dla Miłości. Aby to
dobrze zrozumieć, potrzebna jest rozwinięta duchowość, a ktoś,
kto bardziej zajmuje się ziemskimi sprawami, nie ma możliwości
doświadczać mocy płynącej z wiary chrześcijańskiej.
Cytat zawarty
w pytaniu mówiący o sprzedaniu swojego mienia i rozdaniu pieniędzy
biednym różnie się rozumie. Wszystko zależy od naszej wiary,
duchowości, zaangażowania, a nawet temperamentu. Pod wpływem głosu
bożego św. Franciszek rzeczywiście tak zrobił: sprzedał i rozdał
wszystko, co miał, i bez niczego (w jednej koszuli) ruszył w świat
głosić odnowę w wierze katolickiej.
Inni są mniej
radykalni, co nie oznacza, że są w jakiś sposób gorsi, mniej
doskonali. To, co ich wszystkich cechuje, to nieprzywiązywanie
znaczenia do pieniędzy, a nawet swojej sytuacji materialnej, żeby
tylko przytoczyć słowa Pisma świętego: nie martw się o jutro,
ale zaufaj Panu (cytat skrócony i sparafrazowany). Święta Teresa
Wielka na przykład tak bardzo pragnęła uzależnić swoje życie od
woli Pana Boga, że chciała, aby nawet następny posiłek nie był
zależny od niej, czy będzie miała co jeść, czy nie.
Postawy
radykalne często prowadzą do świętości, jeśli oparte są na
łasce bożej. Bywają jednak też i zwodzenia szatańskie, które
pod przykrywką bogobojnych i zbawiennych działań prowadzą
człowieka (zwłaszcza miłego Bogu) do wyniszczenia, a nawet
śmierci. Trzeba więc bardzo dobrze rozpoznać swoje powołanie, bo
„zło wchodzi w nas niepostrzeżenie”, jak pisze św. Paweł.
Należy
pamiętać, że w tym wszystkim najważniejszy jest Pan Bóg, a
wszystko, co robimy, robimy dla Jego chwały. Myśl o Panu Bogu
powinna przyświecać każdemu naszemu czynowi i działaniu, zarówno
dużemu, jak i temu najmniejszemu, a powodzenie w życiu, także
finansowe, nie powinniśmy odczytywać jako łaskę Pana Boga dla
nas, ale jako sposobność do czynienia dobra. Takie też jest
zalecenie duchowe: łaskę otrzymaną od Pana Boga należy swoim
działaniem pomnożyć i oddać Bogu, jako Jego chwałę, podobnie
jak to uczynił Jan III Sobieski.
Napisane jest,
że „kto jest przyjacielem świata, ten jest w nieprzyjaźni z
Bogiem”, bo zabiegając o sprawy świata, nie ma czasu na bliskość
z Panem Bogiem, choć większość ludzi próbuje to jakoś pogodzić.
Wyobraźmy sobie właściciela fabryki, który co miesiąc
przeznaczał te przywoływane przez nas 10.000 zł na cele
charytatywne. Któregoś dnia wziął sobie do serca słowa o
sprzedaniu mienia i rozdaniu wszystkiego biednym. Jednorazowo wiele
osób na tym skorzysta, ale szybko się to skończy, ponieważ z
braku fabryki, a więc i dochodów, przedsiębiorca nie będzie już
co miesiąc wspierał potrzebujących. Większym dobrem wykaże się,
gdy zachowa fabrykę, a z jej comiesięcznych dochodów będzie
wspierał potrzebujących.
W innym
przypadku wyobraźmy sobie człowieka, który nie chce już dalej żyć
tak, jak żyje, i tak jak św. Teresa chce oddać się całkowicie
pod wolę Pana Boga, i podobnie jak Matka Teresa z Kalkuty chce
poświęcić się całkowicie potrzebującym. Sprzedaje więc
wszystko, co ma, rozdaje potrzebującym, i jak św. Franciszek idzie
w jednej koszuli w świat czynić uczynki miłosierdzia, na chwałę
bożą, bez żadnej pewności, że będzie miał dzisiaj gdzie spać
i co jeść. Na tym polega całkowite zawierzenie się Panu Bogu.
Nie każdego
na to stać, dlatego są różne drogi prowadzące do Pana Boga. Pan
Jezus w przytoczonym na początku fragmencie mówi o najbardziej
zaawansowanej drodze, bo ona daje najwięcej dobra człowiekowi. Im
większa miłość, zaangażowanie i ufność do Pana Boga, tym
większymi i wspanialszymi łaskami obdarzy nas Pan Bóg. Pan Jezus w
swoich wypowiedziach często mówi właśnie o tej najbardziej
wspaniałej drodze do Boga, ale wymaga ona dużego poświęcenia,
dlatego w mniej rozwiniętym człowieku budzi się opór i bunt: jak
to, mam wszystko sprzedać, rozdać i bez niczego pójść w świat?!
A gdzie moja kariera, moje zainteresowania, moje bezpieczeństwo
finansowe? A jak zachoruję albo będę już stary...?
Tak to już na
świecie jest, także u Pana Boga, że zawsze jest coś za coś. Od
nas tylko zależy którą drogę wybierzemy, jaki w związku z tym
będziemy mieli poziom satysfakcji, oraz jaką nagrodę za to później
otrzymamy...
Polecane artykuły:
- Jak zbliżyć się do Pana Boga – 5 pierwszych kroków
- Bóg Ojciec mówi do swoich dzieci
- 8 przeszkód w ożywianiu swojej wiary
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz