Jakoś
po szkole średniej, nie pamiętam, jak to się stało, bynajmniej
zacząłem na powrót myśleć o Bogu. Być może moja natura, która
jednak jest inna od tego tzw. normalnego człowieka, wywoływała
dyskomfort psychiczny, że to nie jest to, że źle się czuję w
takim środowisku. Stąd zapewne poszukiwanie innego stylu życia i
zwrócenie się na powrót w stronę Boga. Bardzo szybko osiągnąłem
moją nadal mało świadomą jeszcze wiarę, jednak tym razem
zacząłem odczuwać bliskość z Bogiem i moc płynącą z tej
bliskości. To było wspaniałe uczucie. Niestety, po krótkim czasie
— z braku świadomej wiary i wiedzy — popadłem w pychę.
Myślałem, że skoro odczuwam taką bliskość z Bogiem i jestem
przepełniony tą Mocą, to nic mi już złego nie grozi. W końcu
jest ze mną sam Bóg. Zacząłem więc pysznić się przed szatanem,
że teraz nic mi już nie może zrobić, że może mi „naskoczyć”
mówiąc po młodzieżowemu. Wtedy nie wiedziałem, że nic tak nie
razi Boga jak pycha człowieka. Na reakcję nie czekałem długo. Po
kilku tygodniach rozpoczął się najciemniejszy okres w moim życiu,
który trwał około sześciu, siedmiu lat. Zaraz zostałem
pozbawiony bliskości z Bogiem, a do dzieła zabrał się szatan. Nie
wdając się w szczegóły, mówiąc ogólnie, bardzo wiele złego
wydarzyło się w moim życiu i często doznawałem zła od ludzi lub
sytuacji w sposób seryjny, jedno po drugim. Nazwałem te okresy
„atakami zła”.
Blog adresowany do osób, które chcą rozwijać swoją wiarę i zbliżać się do Pana Boga pisany przez wieloletniego Praktyka.
czwartek, 31 marca 2016
poniedziałek, 28 marca 2016
Świadectwo Roberta cz 1
Pochodzę
z rodziny, w której korzystanie z pomocy Pana Boga nie jest czymś
niezwykłym. Jest to naturalne zachowanie w trudnych chwilach.
Szczególną taką umiejętność posiada moja mama, która często
korzysta z tej formy pomocy w pracach codziennych. Ja staram się nie
fatygować Boga do takich błahych spraw. Kiedy nie udaje się coś
mojej mamie, a straci już cierpliwość, wtedy prosi Pana Boga o
pomoc, czego sam byłem wielokrotnie świadkiem. Jeden z takich
przypadków pamiętam jeszcze z dzieciństwa, kiedy drzwi do naszej
piwnicy chroniła felerna kłódka, którą otwierać to skaranie
boskie. Klucz dawał się przekręcić tylko w jemu znanym
ustawieniu i zawsze trzeba było się wiele nakręcić, aby trafić w
ten punkt. Po kilku więc minutach prób i nerwów zniecierpliwiona
mama prosi w końcu Boga o pomoc i klucz za pierwszym razem daje się
przekręcić. Zdarzenie może samo w sobie mało niezwykłe i zawsze
można je wytłumaczyć na inne sposoby, jednak takich „zbiegów
okoliczności” moja mama ma bardzo dużo. Co ciekawe, za każdym
razem otrzymuje pomoc natychmiast, a nie po chwili, więc te „zbiegi
okoliczności” są bardzo konkretne. Ten typ zachowania mama
przekazuje teraz swoim wnuczkom. Jedna z nich dwa razy już donosiła,
iż rzeczywiście, kiedy poprosiła Pana Boga o pomoc, pomógł jej.
Taka może rodzina..., bo jak dotąd nie słyszałem od innych ludzi,
aby mieli coś takiego, choć nie wykluczam.
niedziela, 27 marca 2016
Koronka do Przemienienia Pańskiego
O Jezu, który będąc Bogiem, z miłości ku nam stałeś się człowiekiem, by nas zbawić, przemień zimne nasze serca, byśmy zawsze trwali w miłości ku Tobie.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu.
O Jezu, który przemieniłeś się na górze Tabor, by umocnić w Apostołach wiarę w Twoje Bóstwo, tak pomnóż w nas wiarę, byśmy w niej żyli i w niej umierali.
Chwała Ojcu...
O Jezu, który w czasie Ostatniej Wieczerzy przemieniłeś chleb i wino w Ciało i Krew Twoją Przenajświętszą, tak nas przemień, byśmy pragnęli często i godnie przyjmować Ciebie w Komunii Św.
Chwała Ojcu...
O Jezu, który w czasie swojej Męki modliłeś się za nieprzyjaciół, tak przemień nasze serca, byśmy krzyże znosili cierpliwie, a wszystkie krzywdy chętnie przebaczali.
Chwała Ojcu...
O Jezu, uwielbiony po swym Zmartwychwstaniu, racz wysłuchać próśb naszych i przemień wszystkie utrapienia nasze w zbawienne radości, zgodnie z wolą Twoją Przenajświętszą.
Chwała Ojcu...
sobota, 26 marca 2016
Modlitwa uwielbienia Pana Boga
Bądź
uwielbiony Ojcze Przedwieczny, Stwórco Nieba i ziemi i całego
wszechświata.
Chwała
Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu.
Bądź
uwielbiony Ojcze Przedwieczny w Twojej Mądrości i Twojej Potędze.
Chwała
Ojcu...
Bądź
uwielbiony Ojcze Przedwieczny w Twojej Miłości, Twojej Dobroci i
wielkim Miłosierdziu.
Chwała Ojcu...
Bądź
uwielbiony Ojcze Przedwieczny w Twoich Aniołach i Twoich Świętych.
Chwała Ojcu...
Bądź
uwielbiony Ojcze Przedwieczny we wszystkich istotach żywych, które
stworzyłeś.
Chwała Ojcu...
Bądź
uwielbiony Ojcze Przedwieczny we wszystkich dziełach Rąk Twoich.
Chwała
Ojcu...
Dziękujemy
Ci Ojcze Przedwieczny za Twoją Miłość i Miłosierdzie.
Chwała
Ojcu...
Dlaczego Pan Bóg nie okazuje mi swojej łaski
W
życiu naszym przeżywamy różne okresy, czasem nam się powodzi, to
znów wszystko zaczyna się sypać... Zadajemy sobie wtedy pytanie:
„Dlaczego tak musi być?”. Osoby wierzące próbują zrozumieć
swoją sytuację w odniesieniu do Pana Boga: Czy Bóg się na nich
gniewa? Jeżeli tak, to za co? Osoby niezbyt mocno ugruntowane w
wierze mogą czuć się rozczarowane lub oszukane. Uczucia te
wzmagają się jeszcze, gdy przyzwyczailiśmy się do tej pory używać
łaski Bożej w sposób nieskrępowany, kiedy hojnie wspomagał nas i
wspierał w każdej sytuacji życiowej. W którymś momencie nagle
kończy się szczodrość Boga, a my zachodzimy w głowę, co się
stało? Czy to nasza wina? Co my takiego zrobili, że Bóg wstrzymał
swoją łaskę?
Znalezienie
właściwej odpowiedzi jest dosyć proste pod warunkiem, że
posiadamy rozbudowaną samoświadomość i doświadczenie w drodze
duchowej. Istnieją trzy główne powody zmiany łaskawości Boga
względem nas. Są one następujące:
- złe zachowanie lub trwanie w grzechu,
- niewłaściwa postawa duchowa,
- test wiary.
Scharakteryzujmy
sobie teraz poszczególne powody:
1. Złe zachowanie lub trwanie w grzechu
Jak
łatwo się domyślić jest to najczęstszy powód, jakiego możemy
się zazwyczaj spodziewać. Nasze złe zachowanie i trwanie w grzechu
odpycha od nas Pana Boga, w związku z czym, nie angażuje się w
nasze życie tak, jakby chciał. Swoją postawą pokazujemy, że nie
kochamy Go i nie zależy nam na zbliżaniu się do Niego. Gdyby nam
zależało, zadbalibyśmy o swoją bezgrzeszność. Warto się zawsze
zastanowić nad sobą, swoim zachowaniem, czy przypadkiem nie mamy
niczego na sumieniu. Dosyć często zachowujemy się niewłaściwie w
sposób zupełnie nieuświadomiony. Dopiero później, po
przeanalizowaniu i zastanowieniu się stwierdzamy, że jednak nie
było to właściwe zachowanie.
Dobrym
zwyczajem jest przeprowadzać sobie taką analizę codziennie, na
zakończenie dnia. Wystarczy dosłownie kilka minut... Zastanówmy
się, czy wszystko zrobiliśmy dzisiaj, jak należy, czy w naszym
zachowaniu nie było żadnego błędu, żadnego uchybienia. Jeżeli
było, wyciągnijmy z tego naukę na przyszłość, zastanówmy się
na spokojnie, jak powinno wyglądać nasze właściwe zachowanie.
Następnym razem będziemy już uważać w podobnej sytuacji i
zachowamy się właściwie.
Rozwój
duchowy niejako wymusza na nas praktykę przedstawioną powyżej,
dlatego też nie czekajmy na Pana Boga, aż straci cierpliwość i
upomni nas poprzez zesłanie niepowodzeń, czy wstrzymanie łaski,
ale badajmy się i zastanawiajmy, co jeszcze moglibyśmy zrobić, aby
się poprawić lub zbliżyć do Pana Boga.
2. Niewłaściwa postawa duchowa
Wcale
nie musimy w danej chwili zawinić poprzez niewłaściwe zachowanie,
aby Pan Bóg wstrzymał dla nas łaskę. Równie dobrze może nie
spodobać się Mu nasza postawa duchowa. Nie jest to już tak proste
do rozpoznania, jak w pierwszym przypadku, ale przy głębszym
spojrzeniu w siebie możemy bez problemu dojść do źródła
problemu. Do najczęstszych przyczyn należą:
- Roszczeniowość
Jeżeli
ktoś chce tylko brać i nic nie dawać w zamian, to nie jest to
właściwa postawa. Oczekując od Boga wsparcia i łaski, sami także
musimy coś od siebie dać. Najlepsze co człowiek może w zamian dać
Bogu to miłość, uwaga i dobre zachowanie.
- Niewdzięczność
Jeżeli
w relacjach międzyludzkich dobrym zwyczajem jest dziękowanie komuś
za okazaną pomoc, o ile bardziej należałoby podziękować Bogu za
spełnienie naszej prośby czy okazaną łaskę. Wielu osobom nie
przyjdzie nawet do głowy, że należy Panu Bogu podziękować.
Postawa taka świadczy o niskim poziomie rozwoju duchowego.
- Wymuszanie swojej woli
Niektórzy
ludzie są zbyt ociemniali przez swoje żądze czy pragnienia i w
swoich prośbach kierowanych do Boga zachowują się jak
rozkapryszone, natrętne dzieci. Przestali reagować na rzeczywistość
i cali zamknęli się w swoim żądaniu: Oni chcą i koniec. Będą
tak jęczeć i nagabywać licząc na spełnienie ich woli. Typowym
przykładem takiej błędnej postawy jest prośba: „Daj mi wygrać
w totolotka”.
Jeżeli
nasze usilne prośby nie są zgodne z wolą Boga lub Jego planem
względem nas, to wtedy Pan Bóg może się „zdenerwować”.
Poprzez wstrzymanie swej łaski pokazuje, że nie podoba Mu się
nasza prośba.
3. Test wiary
Test
wiary, jakiemu Pan Bóg nas poddaje, występuje najrzadziej z tych
trzech, jakie przedstawiliśmy. Poprzez wstrzymanie swej łaski Pan
Bóg sprawdza, jak w tej sytuacji zachowa się człowiek. Czy nadal
będzie Go kochał i wielbił? To żadna dla nas chwała, kiedy
wychwalamy Boga wtedy, kiedy nam się w życiu powodzi. Prawdziwą
miłość i wiarę możemy okazać dopiero wtedy, gdy nie będziemy
korzystać z łaskawości Boga, kiedy w cierpieniu i przeciwnościach
losu nie zapomnimy o Bogu, a nasza miłość do Niego nie zmniejszy
się.
Jeżeli
w poprzednim okresie Bóg szczególnie mocno obsypywał nas łaskami
i spełniał zaraz każdą prośbę, a teraz milczy jak zaklęty, nie
reagując na nasze wołania w żaden sposób, możemy być pewni, że
właśnie przechodzimy przez taki test wiary. Występuje on zawsze na
początku drogi duchowej (chrześcijańskiej) i naszego zbliżania
się do Pana Boga.
Pan
Bóg obsypuje w nadmiarze takiego człowieka po to, aby ten
„zakosztował” Boga. Gdy już rozsmakuje się w Bogu, musi
człowiek zacząć doskonalić się i rozwijać duchowo, bo w tym
stanie, w jakim jest, nie przedstawia dużej wartości. Stąd też
ten egzamin z wiary. Jeżeli człowiek przejdzie go pomyślnie,
będzie mógł rozpocząć się kolejny duchowy etap.
Aby
nie pozostawiać Czytelnika w niedomówieniu, na zakończenie
podajemy właściwe rozwiązanie powyższego testu wiary: Należy
zaprzestać dążyć do tych łask, które były naszym udziałem, bo
ten czas już nie wróci. Całą uwagę należy skupić na Panu Bogu,
jako najważniejszym naszym celu. Musimy zrozumieć nasze
dotychczasowe łakomstwo duchowe i zrozumieć, że były one dla nas
ważniejsze niż sam Bóg. Póki tego nie zrozumiemy, nie przejdziemy
do następnego etapu.
piątek, 25 marca 2016
Co daje wiara w Boga
Wielu
ludzi ma do Pana Boga stosunek neutralny lub obojętny, zastanawiają
się, jaka jest różnica pomiędzy tymi, którzy mocno wierzą w
Boga a tymi, którzy nie wierzą... Przecież niezależnie od poziomu
wiary, każdy człowiek przechodzi przez ten sam proces od narodzin
aż po śmierć. Każdy podlega tym samym prawom w tej
rzeczywistości, jaka go otacza. Niezależnie od tego, jakie ktoś ma
przekonania, to i tak wszystko jest takie samo dla każdego: mocno
wierzący może być tak samo biedny lub bogaty jak niewierzący, czy
tak samo szczęśliwy lub nieszczęśliwy jak niewierzący...
Zastanawiają się, dlaczego te dwie grupy ludzi nieustannie walczą
ze sobą, próbując udowodnić swoje racje, przeciągnąć na swoją
stronę lub przekonać do zmiany zdania.
Nie
będę się tutaj
rozpisywał, podając teoretyczne informacje, bo te można sobie
samemu znaleźć w książkach lub w internecie. Podam tylko swoje
doświadczenia z Bogiem.
Otóż,
od kiedy przekonałem się, że Bóg istnieje i zacząłem świadomie
zbliżać się do Niego, moje życie ZNACZNIE się polepszyło, także
finansowo, choć akurat nie należy się tym sugerować, bo zazwyczaj
Pan Bóg i bogactwo nie idą w parze.
Najwięcej
korzyści i najwięcej radości otrzymałem w formie duchowej. Jest
to taki power, że człowiekowi niczego więcej już nie trzeba.
Lekką ręką wyzbyłem się swego dotychczasowego, przyziemnego
życia, bo w porównaniu z łaskami i słodkościami duchowymi,
których Bóg mi użycza, ziemskie przyjemności i radości mało co
znaczą. Jest to nieustanna Moc, która we mnie tkwi, a która nie
zanika tak szybko, jak ziemskie przyjemności.
czwartek, 24 marca 2016
Św. Jan Boży
Św.
Jan Boży (1495- 1550)
|
Urodził się 8 marca 1495 roku w portugalskim Montemoro Novo, w rodzinie ubogich i bogobojnych chłopów, zajmujących się wypasem owiec. Ciekawostką jest, że święty urodził się i zmarł tego samego dnia, 8 marca.
Pewnego dnia w domu jego rodziców zatrzymał się pewien kaznodzieja, który przy wieczerzy bardzo barwnie opowiadał o swoich wędrówkach. Następnego ranka przyszły święty, wiedziony chęcią poznania świata, w wieku ośmiu lat opuszcza potajemnie rodzinny dom razem z nieznajomym. Być może na jego decyzję wpłynął klimat tamtej epoki- przecież trzy lata wcześniej Krzysztof Kolumb odkrył dopiero Amerykę. Rodzice poszukiwali syna, lecz daremnie. Kilka miesięcy później jego matka zmarła z rozpaczy i tęsknoty, a ojciec porzuciwszy rolę, wstąpił do zakonu franciszkanów.
Pewnego dnia w domu jego rodziców zatrzymał się pewien kaznodzieja, który przy wieczerzy bardzo barwnie opowiadał o swoich wędrówkach. Następnego ranka przyszły święty, wiedziony chęcią poznania świata, w wieku ośmiu lat opuszcza potajemnie rodzinny dom razem z nieznajomym. Być może na jego decyzję wpłynął klimat tamtej epoki- przecież trzy lata wcześniej Krzysztof Kolumb odkrył dopiero Amerykę. Rodzice poszukiwali syna, lecz daremnie. Kilka miesięcy później jego matka zmarła z rozpaczy i tęsknoty, a ojciec porzuciwszy rolę, wstąpił do zakonu franciszkanów.
Po
20 dniach marszu chłopiec nie dał rady dalej iść, więc
tajemniczy nieznajomy zostawił chłopca w hiszpańskim mieście
Oropresa, powierzając go rodzinie hrabiowskiego rządcy. Przybrana
rodzina pokochała chłopca i dbała o jego rozwój duchowy. Tu
spędził dużą część swego życia. Mały Jan pomagał, wypasając
owce, do dwudziestego roku życia. Był ogólnie lubiany i ceniony.
Przybrani rodzice tak się z nim zżyli, że chcieli uczynić go swym
spadkobiercą i oddać córkę jedynaczkę za żonę.
Kiedy
jednak król Karol V Habsburg ogłosił wojnę z Francją, Jan
zaciągnął się do armii. Żołnierskie życie przytłumiło w
młodzieńcu wyniesione z domu uczucia religijne. Zdziczał i oddał
się rozpuście. Został wyrzucony z wojska za niedopilnowanie składu
splądrowanych łupów wojennych. Po trzydziestu latach wraca w
rodzinne strony i dowiaduje się o losie rodziców. Wstrząsa to nim
do głębi. Z wielką skruchą odbywa spowiedź z całego życia i
udaje się z pielgrzymką do Compostelli na grób św. Jakuba
Apostoła. Pchany religijną żarliwością udaje się następnie do
Afryki, do Ceuty, portugalskiej twierdzy leżącej naprzeciw
Gibraltaru, gdzie spotkał portugalskiego szlachcica, wygnanego z
żoną i czterema synami na Ceutę i zgodził się zostać ich
służącym. Przez jakiś czas pracą swych rąk utrzymywał nie
tylko siebie, ale i rodzinę swojego pana, gdy ten stracił wszystkie
środki do życia, ciężko pracując przy budowie miejskich
umocnień. Jednocześnie próbuje ewangelizować arabów. Jednakże
nie przynosi to spodziewanych efektów. Spowiednik dla jego własnego
dobra nakazał mu powrót do Hiszpanii.
Św.
Jan udał się więc do Granady i tam otworzył sklepik z książkami
religijnymi i inną budującą literaturą. W uroczystość św.
Sebastiana był w kościele na kazaniu św. Jana z Avila. Słowa
hiszpańskiego kaznodziei do głębi go przejęły. Poczuł w sobie
ogromną przemianę. Jeszcze tego samego dnia, powróciwszy do domu,
rozdał cały swój majątek biednym i udał się na plac, gdzie bił
się w piersi i wołał głośno, błagając Boga o przebaczenie,
tarzając się w błocie i rwąc włosy z głowy. Ludzie myśląc, że
to obłąkany wyzywali go i obrzucali błotem oraz kamieniami. W
końcu zaciągnęli go do zakładu dla umysłowo chorych, gdzie
przebywał w zamknięciu siedem miesięcy. Tam zetknął się z
nieludzkimi sposobami traktowania chorych. Zastosowano bowiem wobec
niego zwykłą w tamtych czasach terapię, czyli przykuto łańcuchem
do ściany w ciemnym i wilgotnym lochu i bito do utraty przytomności.
Doznane cierpienia sprawiły, że dojrzewała w nim decyzja o
założeniu własnego szpitala, w którym chorzy byliby godnie
traktowani, oraz naśladowania Pana Jezusa i poświęcenia bliźniemu
swego własnego życia. Poprosił świętego Jana z Avila, aby został
jego duchowym przewodnikiem.
Po
wyjściu z domu dla obłąkanych św. Jan rozpoczyna pracę w
szpitalu miejskim, lecz w tej placówce musi tolerować wiele
nadużyć. W końcu nie wytrzymuje i za wyżebrane pieniądze kupuje
dom, a w nim ustanawia własny szpital z 46 łóżkami dla chorych.
Dba w nim zarówno o zdrowie ciała, jak i ducha pacjentów.
Pielęgniarki i lekarze pomagali mu w opiece nad chorymi. Robili to
za darmo. Codziennie wychodził z wielkim koszem na plecach i zbierał
jałmużnę dla swoich podopiecznych od miejscowych handlarzy. A
ponieważ to nie wystarczało, żebrał wśród bogatszych
mieszkańców Granady. Prosił o pomoc także kapłanów, aby leczyć
zarówno dusze, jak i ciała swoich podopiecznych. Wtedy św. Jan
postanowił rozszerzyć działalność i otworzył schronisko dla
bezdomnych.
Dba
również o kobiety i dziewczęta upadłe. Prosi je o zmianę trybu
życia. Starał się o uczciwe zabezpieczenie ich losu, by nie
musiały utrzymywać się z nierządu. Staruszki i samotne wdowy
polecał poszczególnym rodzinom pod opiekę. Niemniej czuły był
także na los sierot, których wówczas nie brakowało, powierzając
je rodzinom, które zapewniały im pewny los. Dowód wyjątkowego
oddania chorym dał Jan Boży w połowie 1549 r., kiedy w Szpitalu
Królewskim w Granadzie wybuchł groźny pożar. Liczni świadkowie
widzieli, jak Jan wielokrotnie wchodził do płonącego budynku i
wynosił stamtąd chorych, którzy nie mogli się wydostać o
własnych siłach. Później uratował jeszcze część sprzętów.
Ostatecznie
nie ogień, lecz woda doprowadziła Jana Bożego do kresu ziemskiej
wędrówki. Chciał on uratować chłopca, który tonął w
wezbranych nurtach rzeki. Skok do lodowatej rzeki przypłacił ciężką
chorobą. Zanim ostatecznie legł w łóżku, zdążył jeszcze
złożyć wizytę wszystkim ludziom, którzy wsparli jego dzieło i
którym był coś winien. Chciał, aby po jego śmierci dokładnie
wiedziano, komu trzeba spłacić długi. Czując zbliżającą się
śmierć, poprosił współbraci, aby pozostawili go w samotności.
Umarł podczas modlitwy, w pozycji klęczącej, w której przebywał
około sześciu godzin po śmierci. Na jego pogrzeb przybyły tłumy
ludzi, a trumnę nieśli przedstawiciele szlachetnych rodów. Ciało
złożono w bocznej kaplicy kościoła Matki Bożej Zwycięskiej,
gdzie niebawem wydarzyło się wiele cudów.
Wróć do zakładki Opowieści o świętych.
środa, 23 marca 2016
Św. Bazyli Wielki
Św. Bazyli Wielki (329 – 379) |
Urodził się w Cezarei Kapadockiej (obecnie w Turcji) w rodzinie znakomitej, zamożnej i głęboko religijnej, czego dowodem jest fakt, że z tej rodziny pochodziło aż siedmiu świętych: babka Bazylego- św. Makryna Starsza, rodzice, św. Emmelia (Emilia) i św. Bazyli, jego bracia - święty Grzegorz z Nyssy i święty Piotr z Sebasty, oraz jego siostra- św. Makryna. Jest to wyjątkowy fakt w dziejach Kościoła.
Ojciec św. Bazylego był retorem i prowadził własną szkołę, więc początkowo
do niej posyłał syna. Później wyjechał Bazyli na studia do
Konstantynopola, a następnie do Aten, gdzie spotkał św. Grzegorza
z Nazjanzu, z którym się zaprzyjaźnił. Nauczyciele i uczniowie
Aten dokładali wielkich starań, aby Bazyli pozostał u nich, gdyż
bardzo cenili jego wiedzę i mądrość; on jednak sądząc, że
usługi swe winien poświęcić ojczyźnie, powrócił do Cezarei i
założył szkołę wymowy, występując przy tym niekiedy w sprawach
prawnych jako adwokat.
Chrzest
przyjął w wieku 28 lat, gdyż taki był wówczas zwyczaj, aby
chrzest przyjmowano w wieku dorosłym, w pełni rozeznania obowiązków
chrześcijańskich. Po przyjęciu chrztu wybrał się w podróż do
Egiptu, Palestyny i Syrii, odwiedzając przy tej sposobności
najsławniejszych pustelników, aby nauczyć się od nich prawdziwej
ewangelicznej mądrości.
Przemieniwszy
się w nowego człowieka, rozdzielił po powrocie swój majątek
między ubogich i podążył na puszczę, gdzie matka jego i siostra
z kilku dziewicami z dala od świata wiodły życie ascetyczne w
klasztorze na wzór egipskich mnichów. Niedługo potem zebrało się
około niego kilku pustelników, między nimi i przyjaciel św.
Grzegorz z Nazjanu, aby trawić czas na pokucie i rozmyślaniach.
Cztery lata spędził Bazyli w tym zaciszu, po czym powołany został
przez biskupa Dianiusza w rodzinne strony, gdzie otrzymał urząd
lektora. W dwa lata później został wyświęcony na kapłana.
Częstym tematem jego kazań była miłość, która powinna owocować
miłosiernymi czynami, zwłaszcza względem ubogich. Zachęcał, by
bogaci pozostawiali sobie to, co konieczne jest do życia, a resztę
majątku przekazywali biednym i potrzebującym. Porywającą wymową
zwalczał arianów, czyli zwolenników herezji Ariusza negującego
bóstwo Chrystusa, oraz wzmacniał wiernych wyznawców siłą
własnego przykładu i pociągał ku sobie serca wszystkich
łagodnością i hojnością jałmużny. Gdy bowiem w roku 367 i 368
zapanował srogi głód, Bazyli porozdzielał chętnym sercem
pomiędzy głodnych bliźnich cały majątek odziedziczony po matce i
wszystkie własne dochody.
Po
objęciu urzędu arcybiskupa Cezarei, w pałacu arcybiskupim żył
jak najuboższy zakonnik, a znaczne dochody obracał na kształcenie
kapłanów, budowę szkół i olbrzymiego, w całym ówczesnym
świecie sławnego szpitala dla ubogich, chorych i sierot, bez
względu na religię; w szpitalu tym znajdowały się również
szkoły i warsztaty. Jako arcybiskup wykazał talent wielkiego męża
stanu i wyróżnił się jako doskonały administrator i duszpasterz,
dbający troskliwie o dobro swojej owczarni.
Wszystkie
te uczynki ściągnęły na Bazylego nienawiść cesarza Walensa,
heretyka arianina. Najpierw posłał do Bazylego prefekta Modesta.
Ten nakłaniał Bazylego do łagodności względem arianów, a gdy
święty opierał się namowom, zagroził mu gniewem cesarza. Bazyli
odpowiedział ze spokojem: "Gniewu cesarza nie obawiam
się, albowiem pojąć nie mogę, czym by mnie mógł dotknąć;
jeżeli mnie pozbawi biskupich dochodów, to tych nie mam dla siebie;
moją wyłączną własnością jest tylko kilka książek i kawał
razowego chleba, wreszcie kilka szmat dla mego niegodnego ciała, na
co się cesarz pewnie nie złakomi. Jeżeli mnie zechce wypędzić,
toć cały świat jest dla mnie miejscem wygnania, bo tylko Niebo
uważam za przyszłą moją ojczyznę. Tortur się nie obawiam,
albowiem ciało me jest tak wątłe i słabe, iż pierwsze już ciosy
śmierć mi zadadzą. Jeśli mnie zechce zabić to i owszem, bo tym
sposobem prędzej dostanę się do Boga, któremu jedynie chcę
służyć; powiedz zatem cesarzowi, że się go nie obawiam".
Modest zdziwiony odparł: "Tak
odważnie jeszcze nikt do mnie nie przemawiał".
Rzekł na to Bazyli: "W
takim razie widocznie nie miałeś jeszcze do czynienia z biskupem
katolickim". Cesarz
Walens przybył zatem sam do Cezarei, lecz spokój i wzniosła powaga
arcybiskupa tak mu zaimponowały, że porzucił złe zamiary, z
jakimi przyjechał. Arianie jednak tak długo podszczuwali go
kłamstwem i oszczerstwem, aż cesarz uległ i skazał Bazylego na
wygnanie. W chwili kiedy podpisywał wyrok, zachorował mu
śmiertelnie syn. Cesarzowa twierdziła, że to kara Boska za wyrok
przeciw Bazylemu, kazał więc przywołać biskupa do łoża syna.
Bazyli rzekł: "Syn twój żyć będzie, jeśli go dasz
ochrzcić w religii katolickiej". Walens święcie
przyrzekł tego dopełnić i jego syn zaraz wyzdrowiał, gdy jednak
potem przyrzeczenia nie dotrzymał i syna dał ochrzcić biskupowi
heretykowi, nowochrzczeniec umarł. Arianie, korzystając ze smutku
cesarza, wmawiali weń, iż jedynym winowajcą śmierci jego syna
jest Bazyli. Cesarz dał się obałamucić i wydał wyrok powtórny,
skazujący Bazylego na wygnanie. Kiedy jednak miał ów wyrok
podpisać, złamały mu się w ręku trzy pióra; zażądał
czwartego, gdy wtem ręka strasznie mu drżeć poczęła. Poznał, iż
w tej sprawie działa wyższa potęga, wtedy pełen przestrachu
przedarł pismo i pozostawił biskupa w spokoju.
Bazyli,
wycieńczony postami, pracą i cierpieniami, żył już niedługo.
Umarł dnia 1 stycznia 379 roku, mając zaledwie 50 lat. Trumnę jego
otaczało ze sto tysięcy ludzi wszelkich wyznań i narodowości,
chrześcijan, żydów, pogan, a wszyscy wołali w wielkim żalu:
"Ojciec nasz nie żyje!". Cały świat chrześcijański w
uznaniu jego zasług i czynów dał mu przydomek "Wielkiego",
a Kościół święty uczcił go za jego pisma nazwą "Doktora
Kościoła świętego".
Wróć do zakładki Opowieści o świętych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)