czwartek, 31 marca 2016

Świadectwo Roberta cz 2

    Jakoś po szkole średniej, nie pamiętam, jak to się stało, bynajmniej zacząłem na powrót myśleć o Bogu. Być może moja natura, która jednak jest inna od tego tzw. normalnego człowieka, wywoływała dyskomfort psychiczny, że to nie jest to, że źle się czuję w takim środowisku. Stąd zapewne poszukiwanie innego stylu życia i zwrócenie się na powrót w stronę Boga. Bardzo szybko osiągnąłem moją nadal mało świadomą jeszcze wiarę, jednak tym razem zacząłem odczuwać bliskość z Bogiem i moc płynącą z tej bliskości. To było wspaniałe uczucie. Niestety, po krótkim czasie — z braku świadomej wiary i wiedzy — popadłem w pychę. Myślałem, że skoro odczuwam taką bliskość z Bogiem i jestem przepełniony tą Mocą, to nic mi już złego nie grozi. W końcu jest ze mną sam Bóg. Zacząłem więc pysznić się przed szatanem, że teraz nic mi już nie może zrobić, że może mi „naskoczyć” mówiąc po młodzieżowemu. Wtedy nie wiedziałem, że nic tak nie razi Boga jak pycha człowieka. Na reakcję nie czekałem długo. Po kilku tygodniach rozpoczął się najciemniejszy okres w moim życiu, który trwał około sześciu, siedmiu lat. Zaraz zostałem pozbawiony bliskości z Bogiem, a do dzieła zabrał się szatan. Nie wdając się w szczegóły, mówiąc ogólnie, bardzo wiele złego wydarzyło się w moim życiu i często doznawałem zła od ludzi lub sytuacji w sposób seryjny, jedno po drugim. Nazwałem te okresy „atakami zła”. 

     W tym czasie jedynymi uczuciami, jakie posiadałem były złość, agresja i nienawiść, zwłaszcza do ludzi, od których od dzieciństwa doznawałem wiele złego. Często wręcz brzydziłem się ludźmi i na samą myśl o nich robiło mi się niedobrze. Przez kilka lat nie chodziłem nawet na cmentarz na Wszystkich Świętych, bo tak to odczuwałem, że gdybym zobaczył naraz tyle ludzi, to chyba bym zwymiotował. Myśląc tak bardzo źle o ludziach, nosiłem przy sobie nóż albo gaz, albo jedno i drugie, aby móc — w razie czego — obronić się przed nimi. Pojawiły się też myśli „mordercze”. Z tej nienawiści do ludzi byłem nastawiony zabić każdego, kto by mnie zaatakował, a — w apogeum tego okresu — nawet każdego, kto by mnie nieprzyjemnie zaczepił. Tylko Bóg wie jak niewiele czasami brakowało... Ci, którzy przechodzili obok, lub szli za mną, nie wiedzą nawet, na jakiej cienkiej krawędzi balansowali. Było kilka przypadków, że dosłownie brakowała już tylko mała odrobinka... 
 
     Podczas tego okresu zatraciłem Boga i swoją „wiarę” całkowicie. Nie było we mnie niczego co boskie. Moim atutem jednak zawsze był podwyższony poziom inteligencji, jako jeden z nielicznych dobrych darów otrzymanych w genach od rodziców, w tym przypadku od taty, w którego rodzinie wszyscy mężczyźni są tą właściwością obdarzeni. To pozwoliło mi zmienić swoje życie. Nie mogę powiedzieć, że upadłem na dno, z którego się odbiłem. Nie odczuwam tego tak, choć zapewne od strony duchowej było to sięgnięcie prawie dna.

 < Wstecz    2/5    Dalej >






Polecane artykuły:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Reklama

Wspomóż mnie lub zostań moim patronem już od 5 zł - sprawdź szczegóły