czwartek, 30 czerwca 2016

Św. Franciszek z Asyżu cz 2

    Franciszek z Asyżu coraz jaśniej rozumiał, że wezwanie do odbudowy Kościoła odnosiło się nie do kościołów materialnych, ale do Kościoła żywego, jako kapłaństwa i wiernych. Franciszka nie opuszcza też myśl o głoszeniu Jezusa tam, gdzie jeszcze nigdy o Nim nie słyszeli i pragnienie męczeństwa. W owych latach Europa katolicka żyła wyprawami krzyżowymi do Ziemi Świętej. Również i Franciszek zapalił się, aby nawiedzić ziemię Pana Jezusa i by nawracać mahometan. Wyrusza więc w drogę morską na Bliski Wschód i nawiedza święte miejsca Palestyny. Wysyła też braci na misje- na wschód i do Afryki. Pielgrzymka do Miejsc Świętych wywarła na Franciszku niezatarte wrażenie. Pozostając pod jej wpływem, postanowił w czasie jednej ze swoich misyjnych wędrówek, w noc Bożego Narodzenia w grocie skalnej urządzić szopkę. Do stajenki, w której pewien gospodarz miał osiołka i wołu, zaniósł niemowlę gospodarza i położył je w żłobie. Odczytał braciom tekst z Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa, wśród łez wygłosił homilię o tej tajemnicy, a na zakończenie odśpiewano hymn kościelny na Boże Narodzenie. Tak to powstały „żłóbki” i „jasełka”. Chciał w ten sposób naocznie ukazać wielką miłość Chrystusa do człowieka, ubóstwo, w jakim się narodził i uniżenie, jakiego doznał, rodząc się w otoczeniu bydląt. 

     Zbyt surowy tryb życia musiał jednak odbić się na zdrowiu św. Franciszka. W ostatnich dwóch latach zaczęły go dręczyć coraz dotkliwiej cierpienia fizyczne oraz zaczął też miewać doznania mistyczne. Dążył do jak najściślejszego zjednoczenia z Jezusem. Z ogromną boleścią duszy rozpamiętywał cierpienia Chrystusa w czasie procesu i na krzyżu. Gorzko płakał nad męką Zbawiciela, a widząc, że ludzie poprzez grzech lekceważą miłość, jaką ich Bóg obdarzył, wołał, że Miłość nie jest miłowana. Chrystus ukrzyżowany odwdzięczył mu się za tę jego gorącą miłość. W lecie 1224 roku na Górze Alwerni ukazał mu się Chrystus w postaci serafina na krzyżu i odbił na ciele Franciszka swoje najświętsze rany. Miał je na rękach, stopach z wyraźnymi śladami po gwoździach, oraz z boku. W ten sposób Franciszek został zewnętrznie upodobniony do cierpiącego Chrystusa. Jest to pierwszy wypadek w dziejach Kościoła stwierdzonych historycznie stygmatów. Krwawiły one i zadawały świętemu wielki ból. On wszakże czuł się bardzo zawstydzony wskutek tego niezwykłego wyróżnienia. Po otrzymaniu stygmatów Franciszek czuł się tak osłabiony, że musiał zaprzestać swoich pieszych wędrówek apostolskich. Męczył się też przez długi czas z bolesną chorobą oczu, której nabawił się na Wschodzie. 
 
     Umarł, ze słowami Psalmu 141 na ustach położony -na własne życzenie- na gołej ziemi w wieku około 45 lat. Była sobota, dzień Matki Bożej. Pogrzeb odbył się następnego dnia. Bracia ułożyli ciało Świętego tak, jakby był rozpięty na krzyżu, co na zebranym tłumie uczyniło ogromne wrażenie. W czasie wszczętego przez Grzegorza IX procesu kanonizacyjnego wysłuchano świadectw uzdrowionych za przyczyną Franciszka osób. W dwa lata po jego śmierci, czyli bardzo szybko jak na proces kanonizacyjny, został ogłoszony świętym. 
 
< Część 1    2/2







Polecane artykuły:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Reklama

Wspomóż mnie lub zostań moim patronem już od 5 zł - sprawdź szczegóły